piątek, 25 listopada 2016

Festiwal 5 smaków

Tym razem nie o hafcie. Mam albo zaległości albo tworze pocztówki więc nie nie okażę przed wysłaniem;p
Jesień od chyba już 5 lat to pora roku w której chodzę do kina. Kiedyś był to październik teraz listopad- tydzień upojnego chodzenia na zasadzie ile dam upchnąć. Czasami są to filmy na które chcę iść, czasami losowe. Lepsze lub gorsze.

10 edycja brzmi dumnie. Ognista małpa. Jak wiadomo trzeba zakupić dodatki:D

W tym roku karnety były dwa: master i zwykły. Ja wybrałam wersje tańszą. I w sumie dobrze. Pierwszym zaskoczeniem na minus było to że filmy zaczynały się o 16. W weekend mi to nie przeszkadza, ale w tygodniu albo jestem w pracy albo muszę młodą odebrać. Filmów też mam wrażenie że było mniej i nie wszystkie się powtarzały.
Dodatkowo dwa razy było opóźnienie 10 minutowe. W tym raz obsługa nie mogła się zdecydować co ma z nami zrobić. Stanąć po prawej a nie po lewej.... no nie było to miłe.
Same filmy:
udało mi się dotrzeć na 9 filmów wynik niezły bo w sobotę byłam na wycieczce.
Niestety w tym roku nie było wstrząsów.
Film otwarcia: długie przeprosiny był piękny. Drugim naj było 10 lat. Film składał się z kilku historii dotyczących Hong Kongu za 10 lat. Dobrze nakręcone przy jednej się poryczałam. I zaskoczenie: wykorzystanie piosenki Bangów: I'm good boy. A ostatnia etiuda patrząc na nasz kraj daje do rozwagi.
Filmy Siona Sono były....specyficzne. Nie wiem co ten człowiek ma w głowie.
Największe rozczarowanie? Film Johnego To. Koniecznie chciałam na niego iść bo jak dotąd jego filmy były genialne pod względem treści jak i zdjęć. (i aktorów). Tym razem jednak się zawiodłam. Do połowy film dawał radę. A potem zrobiła się mało sensowna gonitwa i wiszenie na strażackim wężu.

W sumie było ok. i lubię ten festiwal. Tylko zastanawiam się nad karnetem. Wygodny jest tylko czy się zwróci? No mam czas przez cały rok.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz